Ale...

o co chodzi?
  •       „Nie tworzę prac wybitnych, mam świadomość własnej niedoskonałości i popełnianych błędów, nie oczekuję więc pochwał i wysokich not.
    Wystawiam fotografie.
          Chcę podzielić się swoim spojrzeniem na Świat i cieszyć radością innych z ich oglądania. Życzę sobie stałego twórczego niezadowolenia z wykonanych zdjęć. Dlaczego? Bo tylko ono jest gwarancją robienia coraz lepszych.”
  • za Hardnut'em

Archiwum[spis treści]

ostatnie komentarzenajczęściej komentowane
  1. Didimos — Podoba się. Indie mnie pociągają i jednocześnie się ich boję. Takich Indii boję...
  2. Didimos — Pierwsze Twoje kolorowe, które do mnie gada.Pewnie przez ten szalony bokeh. Yes, I know...
  3. Sukesh — All the best
  4. Julia — Bardzo podobają mi się podobają zdjęcia zawarte na filmie, aż serce rusza. Pozdrawiam...
  5. Franek — Uwielbiam Pana zdjęcia, są po prostu świetne. Od wielu lat śledzę tego bloga i staram...
  6. Tomek — Miejsce niemal idealne. Zdjęcie super.
  7. Anettt — Świetne jest.
  8. Bartosz — Dziękuję :) Miło mi to czytać :)
  9. Piotr — I tego właśnie szukam w fotografii. Zachwytu nad drobiazgami. Cz/b takiego efektu by...
  10. Bartosz — Już niedługo na blogu :)

Zobacz wszystkie...

SŁOWA KLUCZOWE

Niedziela, 01 Listopada 2009

Żywa Bogini

czarno - białe, galeria, Indie, Katmandu, Kumari Devi, na błonce, Nepal, wyprawa
     Mozolnie przedzieram się przez Durbar Square zastanawiając się jak placem można nazwać miejsce o tak gęstej zabudowie. W morzu głów, rozpościerającym się na wysokości moich ramion, próbuję wyszukać ścieżkę, która pozwoliłaby mi poruszać się odrobinę swobodniej, bez ciągłego naporu tłumu, bez wciąż trąbiących samochodów, riksz i rowerów. Nie wiem jak w tym tłumie udaje się poruszać tragarzom z obładowanym olbrzymimi pakunkami (ich zdjęcia, które zrobiłem w spokojniejszej okolicy prezentuje we wpisie Życie na ulicach. Katmandu.). Tłum napiera z każdej strony, ogłuszająca kakofonia dźwięków, zapachy przygotowywanego jedzenia, kadzideł, świeczek, spalin dezorientują, nie pozwalają się skupić. Daję się porwać. Nie walczę z napierającą na mnie rzeką, uczę się mijać niewielkie wysepki pojazdów i straganów. Dziwię się, że tłum ten nie męczy, nie drążni, nie irytuje. Jest czymś naturalnym.
     Machając raz za razem, ponad głowami Nepalczyków, biletem wstępu do tej części Katmandu udaje mi się dotrzeć do spokojniejszej części dzielnicy. Dopiero w jej południowej części, placu Basentpur mogę spojrzeć z dalszej perspektywy na liczne świątynie Durbaru. Tutaj można znaleźć wolny skrawek murku, usiąść, odpocząć. Mijając grupki turystów znajduję odpoczynek pod świątynią — klasztorem — siedzibą jednej osoby, bogini, dziecka — Kumari Bahal. Nie zdarzyłem nawet odkręcić butelki z wodą a już obsiadły mnie dzieciaki sprzedające pocztówki swojej rówieśniczki, Żywej Bogini — Kumari Dewi, która w oknie na piętrze budynku, o który właśnie się opieram pokazuje swoją uszminkowaną, smutną twarz dziewczynki, czeredom turystów („Remember! Noł foto!”).
Jest ona jedną z kilkunastu „żywych bogin” Kotliny Katmandu. Tą najważniejszą: Królewską.      Wokół początków tego młodego, datowanego na XVII wiek, kultu narosło mnóstwo legend.
     Jedna z nich opowiada historię króla Dźajaprakaśa wygnanego ze swojego pałacu podczas walk wewnętrznych znalazł schronienie w domu ubogiego, a jakże, człowieka a ten podczas pocieszania monarchy oznajmił, że jego córka jest wcieleniem bogini — i to właśnie ona umożliwi mu powrót na tron. Co oczywiście się sprawdziło, a wdzięczny król wybudował pałac — świątynię, do której przeniósł dziewczynkę i otoczył należną bogini czcią.
     W innej legendzie znów pojawią się król Dźajaprakaśa i jego udział w ustanowieniu kultu. Opowiada ona historię dziewczynki opanowanej przez boginię Taledżu. Król, z tylko sobie znanych powodów, kazał ją wygnać wraz z rodziną poza mury miasta. Ale czyn ten miał sprowadzić gniew bóstwa w postaci choroby i nieznośnych bólów na małżonkę władcy, która w trakcie kolejnych wizji dostrzegła ich przyczynę. Koniec jest oczywisty — przerażony król odwołuje rozkaz, buduje pałac, sprowadza dziewczynkę i ogłasza ją boginią.
     Słyszałem jeszcze kilka historii o początkach kultu Kumari. Jedna z nich jest dosyć makabryczna i wskazuje dosyć jednoznacznie na pedofilskie skłonności króla. Odbył stosunek seksualny z małą dziewczynką, która w jego rezultacie zmarła. Pogrążonego w poczuciu winy władcę nawiedzały sny, które mówiły mu, że musi odnaleźć każdą dziewczynkę będącą inkarnacją Taledżu. By odkupić swoją winę, musiał odtąd czcić Kumari i każdego roku prosić ją o błogosławieństwo.
     Tak samo jak wokół początków kultu, tak samo istnieje wiele interpretacji teologicznych. Jedni uważają Kumari Królewską za wcielenie żeńskiego pierwiastka Śiwy, jego znanej pod sześćdziesięcioma dwoma imionami żono — Kali, Durga, Parwati i tak dalej. Inni uważają ją za łagodną postać Durgi, jeszcze inni zaliczają ją do gromadki ośmiu bogiń — matek. Jednak najbardziej rozpowszechnione jest wierzenie stawiające Kumari Devi w roli wcielenia bogini Taledżu. Nie jestem specjalistą w dziedzinie hinduizmu, wciąż gubię się w gąszczu bóstw, ich wcieleń i awatarów, i nie do końca jestem w stanie umiejscowić Żyjącą Boginię na tej liście.

     Wybór odpowiedniej dziewczynki do pełnienia roli wcielenia bóstwa jest równie zadziwiający. Dokonuję się go spośród trzy—, czteroletnich dziewczynek z newarskiego klanu Siakja, którego pochodzenie ponoć wywodzi się od samego Buddy. Przyszłą bogini musi cechować nienaganna uroda, brak jakichkolwiek znamion na ciele, dobre zdrowie. Wydawałoby się, że reguły są proste. Do momentu gdy wchodzi się w szczegóły: musi miec duże oczy, ściśle przylegające do siebie zęby, wrażliwy język, długie i smukłe ręce i, uwaga, tonację głosu zbliżoną do wróbla(!!). Lecz do najważniejszą z cech jest wrodzona odwaga, którą poddaje się licznym i makabrycznym próbom. Nie może się przestraszyć ani składanym u jej stóp, ociekających krwią łbów bawolich, ani kapłanów przebranych w straszne maski i wyskakujących z okrzykiem z ciemności.
     Całości obrządku dopełnia weryfikacja zgodności jej horoskopu z horoskopem króla oraz wybór szat i ozdób należących do jej poprzedniczki.

     Gdy rozwieją się wszelkie wątpliwości, już jako Kumari Devi, przenoszona jest w specjalnej lektyce do swej świątyni, z której wynoszona (bo stopa bogini nie może dotknąć ziemi) jest tylko w przypadku najważniejszych świąt. Przez cały czas znajduje się pod specjalną opieką pilnującą by by Kumari się nie skaleczyła — krwawienie spowodowałoby, że dziewczynka musiałaby powrócić do grona śmiertelników, byłoby widocznym znakiem, że bogini opuściła jej ciało. Kumari nie pobiera w tym czasie żadnej nauki — jako bogini jest wszechwiedząca, nie ma też opieki lekarskiej — bogowie nie chorują. Nie ma kontaktu z rówieśnikami, ani się nie bawi.

     Do czasu krwawego zamachu na nepalską rodzinę królewską i ostatnich wyborów (zwyciężyli maoiści a król abdykował), do obowiązków Kumari należało namaszczenie nowego władcy i udzielania rad w sprawach dotyczących państwa.

     W swym pałacu pozostaje do pierwszej menstruacji bądź poważniejszego zranienia. Staje się wtedy zwykłą dziewczynką, na dożywotniej i wcale niemałej diecie rządowej. Może także wyjśc za mąż. O to jednak jest trudno gdyż panuje przesąd, że mężowie byłych bogiń umierają młodo.     Powoli wstaję, prostuję nogi zdrętwiałe od krótkiego kucania z pozycji tak naturalnej dla Nepalczyków. Nie wybieram świadomie żadnej z uliczek odchodzących z placu, daje się porwać fali ludzi. Powoli nadchodzący zachód słońca barwi okoliczne budynki na czerwono, powoli zapalają się pierwsze światła, powietrze wypełnia zapach przygotowywanych wieczerzy.
     W pewnym momencie poczułem dziwne, natrętne uczucie, że ktoś mi się przygląda, przywołuje. Odwróciłem się powoli szukając wzrokiem przyczyny.
Siedziała na stopniach pobliskiej świątyni. Kilkunastoletnia dziewczyna w otoczeniu sędziwych matron. Ubrana lepiej niż inne kobiety, z większą dbałością. Spojrzenie migdałowych oczu i uśmiech przyciągały mnie przez przelewającą się ludzką rzekę. Przepychałem się mozolnie pod prąd wiedząc jedno — muszę zrobić zdjęcie.
     Opiekunki zobaczyły co się święci i zaczęły wstawać, mówić coś do dziewczyny pokazując na mnie. Nie poruszyła się nawet, wciąż patrząc na mnie, przywołując. Ginęła mi co chwila sprzed oczu, zasłaniana to pakunkami przechodzących tragarzy, to obfitymi ciałami jej opiekunek. Nurt porywał, ciągnął, rzucał kłody pojazdów. Dotarłem w końcu do podnóża schodów, na których siedziała. I wtedy się poruszyła. Z niesamowitą gracją. Powiedziała kilka słów do otaczających ją kobiet a te bez najmniejszego szmeru, błyskawicznie usiadły na swoich miejscach. Wskazała na aparat, którego pasek wbijał się w szyję, i kiwnęła głową.
     Podniosłem Bronkę i z przerażeniem zobaczyłem, że mam tylko dwie wolne klatki. W tak wielkim tłumie nie było szans sięgnąć po kasetę do plecaka. Nie było nawet mowy o tym by sięgnąć po światłomierz. Szybkie przeliczanie oświetlenia, ona stoi w bezruchu, z dłonia przy twarzy, wciąż trzymając mnie na uwięzi spojrzenia. Komponuję kadr. Czuję jak pot spływa mi po czole. Ustawiam ostrość. Naciskam spust migawki. I nic się nie dzieje. Zły na siebie wyrywam szyberek. Gorąca rura wydechowa przejeżdżającego motoru parzy mi nogę. To nic — muszę mieć zdjęcie. Upewniam się, że wszystko jest ok. Aparat przy oku. Ktoś mnie popycha, próbuje przesunąć. Głuchy odgłos podnoszonego lustra ginie w harmidrze ulicy. Uśmiecha się. Druga klatka. Ostatnia. Szybkie przewinięcie filmu. Mam. Udało się. Mogę się już wyprostować. Jedna ze starszych kobiet wstaje, wyciąga rękę — no tak, „zrobiłeś zdjęcie to płać białasie”.
Dziewczyna uśmiecha się do mnie kładąc dłoń na ramieniu opiekunki. Mówi kilka szybkich słów, a ta kurczy się, garbi, cofa. Nagle magia niknie, jej wzrok wędruje gdzieś daleko. Odchodzi. Jej świta wstaje i podąża za nią. Targany nurtem nagłego przypływu odprowadzam ją wzrokiem.

czarno - białe,galeria,Indie,Katmandu,Kumari Devi,na błonce,Nepal,wyprawa
Kumari Devi?
     Nie wiem kim była. Czy była to zdetronizowana Kumari? Nie mam pojęcia. Jej zachowanie, szacunek jakim była otoczona, strój i uroda pozwalają mi wierzyć, że tak. Nawet jeśli była zwykła nepalską dziewczyną.
czarno - białe,galeria,Indie,Katmandu,Kumari Devi,na błonce,Nepal,wyprawa
Kumari Devi?


PS

     Pokazuje oba zdjęcia. Nie wiem, które jest lepsze. Dla mnie są tak różne, przedstawiają ją w tak diametralnie różnych ujęciach, budzą we mnie tak różne skojarzenia, że postanowiłem nie wybierać.
A przy okazji — wybaczcie mi ewentualne błędy, ale Izoo wyjechała i nie ma kto przejrzeć mi tego tekstu przed publikacją.
Magda
 
01 Listopada 2009 21:32
Jest coś niepokojącego w pierwszym zdjęciu.
Agnes
 
01 Listopada 2009 21:50
Na 1 zdjęciu jej wzrok przenika do głębi... chyba miałeś ogromne szczęście i faktycznie spotkałeś byłą boginię.
Jak na opisywane wyżej warunki, zdjęcia są niezwykłe
plaster
 
01 Listopada 2009 23:19
mistrzowska historyjka. ten dreszczyk, kiedy wiesz, ze -musisz- zrobic dobre zdjecie, kiedy wszystko sie zazebia i jest takie wyraziste. czasem mam taka rozkimnke, czy nie lepiej odlozyc aparat i po prostu cos przezyc ale koniec koncow zawsze wybieram utrwalenie. imperatyw obserwatora.
02 Listopada 2009 06:05
Pierwsze jest bardziej tajemnicze, jakby niepozowane. Drugie też bardzo dobre.
Gata
 
02 Listopada 2009 13:59
Niesamowita, przejmująca historia!

Powiązany wpis